15 lipca 2014

V Supermaraton Gór Stołowych

  Długo wahałem się czy zacząć pisać bloga.Ostatni dłuższy tekst jaki popełniłem to matura z j. polskiego, czyli istnieje uzasadnione ryzyko, że moje wypociny będą jałowe i niestrawne. W końcu podjąłem decyzję, że naskrobie kilka słów o Maratonie Gór Stołowych, a potem zobaczę co dalej.
  Bieg odbył się 5 lipca 2014r. i była to jego V edycja, od tego roku w związku z wydłużeniem trasy do 50 kaemów organizatorzy promują zawody jako supermaraton; super !
Profil trasy niczym zapis EKG przewyższenie +2200/-2000m

  Podobno najlepiej smakują biegi, których nie planowaliśmy, te na które zdecydowaliśmy się w ostatniej chwili. Maraton Gór Stołowych znalazł się w moim kalendarzu na początku czerwca . Z jednej strony jako "rekompensata" za niewypalony debiut w Beko Ełk thriatlon, a z drugiej strony miał być mocnym akcentem treningowym przed Biegiem 7 Dolin. Pozostało "tylko" zorganizować pakiet startowy i ruszać w trasę.
      Jak się okazało numery startowe zniknęły już w lutym, godzinę po otworzeniu internetowej rejestracji. Postanowiłem zgłosić się do organizatorów. Bezskutecznie. Limity są nieubłagane.... Może gdybym  nazywał się Marcin Świerc. Poinformowano mnie jednak, że na stronie internetowej MGS jest zakładka, na której biegacze składają oferty sprzedaży pakietów, z różnych względów rezygnujących z biegu. Krótki mail do pierwszej osoby z listy, i po paru godzinach znalazłem się na liście startowej. Do startu został niecały miesiąc.
       Jestem szczęściarzem, mam rodzinę w Kotlinie Kłodzkiej więc w Sudetach mogłem być już tydzień wcześniej. Głodny biegania po górach śledź postanowił potrenować. Wiedziałem , że w pełni nie odzyskam sił na sobotni start, ale pokusa biegania po górach wyposzczonego niziniaka jest zbyt silna. Na cel obrałem Góry Bardzkie , pasmo górskie, w skład który wchodzą niewielkie co prawda szczyty m.in. Ostra Góra 751 m n.p.m., Kłodzka Góra 765m n.p.m., Wilczak 637m n.p.m. ale dość wymagające. Dwa treningi rekreacyjnym tempem po dwadzieścia parę kilometrów, przed MGS, były troszeczkę lekkomyślne i dały popalić moim czworogłowym. Do startu dwa dni.
       Wiedziałem, że w Pasterce poznam klubowych kolegów z Pędziwiatr Białystok: Przemysława Sajewskiego i Zbyszka Szpakowskiego. Nie udało nam się zapoznać w Białymstoku, uda się 700km od domu na drugim końcu polski. Każde nowe biegowe znajomości są mile widziane. Jak zdążyłem się zorientować Panowie nie są debiutantami na górskich szlakach. Do startu jeden dzień.
       Tradycyjna węglowodanowa kolacja przed biegiem, owsianka na śniadanie i można ruszać. Start był zaplanowany na 10.00, z Kłodzka, gdzie mieszkałem, do Pasterki jest około 35 km, więc musiałem wyjechać o 7.00 , żeby mieć czas na odebranie pakietu i wczucie się w klimat :) Na miejscu okazało się, że droga do Pasterki jest zamknięta a auto trzeba zostawić w Karłowie. Niby o tym wiedziałem, ale jakoś mózg wyparł ze świadomości ten fakt :) Parking w Karłowie (tani jak barszcz) i zielonym szlakiem na koniec świata +, - 3 km. Około godziny 9.00 z odebranym pakietem startowym spotkałem się z Przemkiem i Zbyszkiem, krótka pogawędka i postanowiliśmy,że ostatnie chwile przed startem przeczekamy w ośrodku Carritas, gdzie Pędziwiatry nocowały. Godzina do startu.
Od lewej: Przemek Sajewski, ja, i  Zbyszek Szpakowski, w tle Strzeliniec.
       Kilka słit fotek na linii startu, atmosfera piknikowa, wszyscy uśmiechnięci, nieliczni biegacze rozgrzewający mięśnie przed wysiłkiem. Ja stwierdziłem, że rozgrzeję się na trasie, w końcu będę miał na to parę godzin. Na starcie stanęło 463 zawodników z całej polski.


 Kilka słów o bezpieczeństwie i innych pierdołach od organizatorów i kolorowy peleton górskich masochistów ruszył w stronę Czeskich Broumowskich Ścian, przez które przebiega około połowa trasy. Od  początku trzymałem się końca stawki i starałem się biec asekuracyjnie i nie dać się ponieść emocjom, ale drugi dłuższy zbieg na około 6 kaemie i nogi same porwały do biegu, wyprzedziłem plus minus 50 osób na niecałym kilometrze!!! Coraz bliżej do pierwszego punktu żywieniowego na 8 km, zapasy wody w 0,7 l. bidonie nie były wyczerpane nawet w połowie. Było słonecznie, ale nie upalnie wiec pragnienie do picia w normie. Po nieco ponad godzinie dotarłem do wodopoju uzupełniłem wodę, zjadłem żelkę i banana, kilka łyków izo i dalej na szlak. Przed biegiem zdecydowałem, że pobyt na bufecie ograniczę do niezbędnego minimum. Następne 8 km zapamiętałem jako najłatwiejszą część biegu, wyprzedziłem dużo osób, czułem się świetnie, trasa była malownicza, a nogi same niosły. Przed drugim punktem żywieniowym zjadłem snikersa, bardziej z rozsądku niż potrzeby. Na punkcie żywieniowym znowu szybkie uzupełnienie bidonu, tym razem izo, banan w garść i biegiem w stronę Pasterki. Okazało się, że na drugim punkcie kontrolnym- 18 km. bylem około 90 miejsc do przodu w stosunku do pierwszego, jest progres. Po kilku kilometrach upragniona granica polska. Skończyła się zabawa, zmęczenie zaczęło dawać o sobie znać, nogi zaczęły boleć, ale zanim się zorientowałem byłem znowu w Pasterce, gdzie znakomity doping kibiców i pomarańcze w bufecie poniosły dalej w stronę Strzelińca Małego. Według profilu trasy był to najtrudniejszy podbieg. Na 3 kilometrach trzeba się było wspiąć na 450m, prawdziwa ściana, nie wiem czy ktokolwiek mógłby biec na tym etapie. Chwilę przed tym podejściem zjadłem żelkę i popiłem colą, którą miałem w małym bidonie na czarną godzinę. Wystarczyło, żeby w miarę szybko doczołgać się do celu. Dość stromy zbieg i kolejny punkt żywieniowy. Jeśli dobrze pamiętam można się było napić coli, naprawdę cudowny napój na tym etapie biegu. Kolejny etap - Błędne Skały, tutaj mocno się rozczarowałem trasa była nudnie poprowadzona, nieatrakcyjna i trudna ( to akurat plus ;) Szlak strasznie się dłużył nogi bolały coraz bardziej, do tego zaczęły łapać skurcze łydek i co kilka minut musiałem robić postój na rozciąganie, widocznie wypłukałem się z elektrolitów. Następnym razem więcej izo! W końcu 43 km, tutaj zameldowałem się z czasem 5 godzin 55 minut, czyli tempo biegu mocno spadło, wiedziałem, że nie uda się osiągnąć na mecie zakładanego czasu. Kolejne 4 km to na zmianę człapanie i niby- bieg. Widziałem na tym etapie biegaczy, którzy wymiotowali i wyglądali jak zombie, ciekawe jak ja wyglądałem :)  Meta biegu umiejscowiona na Strzelińcu Wielkim 919 m  , do której prowadziło wg. organizatora 666 schodów, iście szatański finisz. Z reguły jest tak, że na ostatnim etapie biegu nawet na tych długich dystansach biegacze są w stanie wykrzesać z siebie ukryte pokłady energii i nawet przejść w sprint. Raczej nie dotyczy to Maratonu Gór Stołowych, wielu biegaczy zapamięta ten finisz na długo. Mi udało się dotrzeć na metę w czasie 6:54:25 i zająć 104 miejsce open, 19 w kategorii wiekowej. Przemek Sajewski dobiegł do mety w czasie 06:34:38 - 72 miejsce open. Zbyszek Szpakowski 07:25:00 - 183 miejsce open. Szacunek Panowie !!!
Meta na Szczelińcu Wielkim
Reasumując, bardzo dobrze zorganizowany bieg, jak zdrowie dopisze wracam do Pasterki w przyszłym roku poprawić się o kilka minut.
      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz